Aż nie mogę uwierzyć, że to już ostatni post o Bali. Cudownie jest wracać myślami do tych ośmiu dni spędzonych na wyspie. Może i opinie mam różne o tym miejscu, ale jedno jest pewne – warto było zobaczyć to wszystko na własne oczy. Przed wyjazdami czytam spostrzeżenia innych, ale wiecie co? – nie ma się nimi co kierować aż tak bardzo. W końcu co człowiek, to inne gusta! I tak w wielu sprawach – filmach, miejscach, ubraniach, jedzeniu itd. Warto sprawdzać samemu :) Na koniec moich balijskich opowieści mam dla Was trzy miejsca – związane z wodą, miasto i wulkan. Zapraszam do dalszej lektury!
Tirta Gangga
Przepiękne miejsce, w którym można nie tylko nacieszyć oczy, ale i odpocząć. Cały kompleks obejmuje pałaca na wodzie oraz małe akweny wodne. Całość jest bogata w roślinność, która wręcz tętni życiem i tryska energią. Naprawdę pod tym względem to miejsce jest niesamowite. Akurat gdy przyjechaliśmy tam, słońce było nieco za chmurami, więc nie dawało czadu i można było poczuć przyjemne orzeźwienie. To, co przyciąga uwagę to na pewno te kamienne płyty, po których można stąpać na jednym z „basenów”. Pod stopami pływają ryby i pewnie przypadkowe spotkanie z nimi nie byłoby zbyt przyjemne, ale jest to takie fajne urozmaicenie. Kompleks został wybudowany w 1946 roku, a w 1963 roku niemalże doszczętnie zniszczony podczas wybuchu wulkanu. Na szczęście całość odbudowano i dzisiaj można spacerować w przyjemnych okolicznościach przyrody. Zresztą sami zobaczcie jak ta pięknie :) No może pomijając te paskudne posągi ;) Wstęp do tego miejsca kosztował 20,000 IDR.
Ubud
Z tym miastem spotkacie się praktycznie w każdym przewodniku i większość z tych opisów jest bardzo mocno zachwalająca. Czy nam się podobało? No cóż – trafiliśmy tam właściwie dlatego, że było po drodze do naszego drugiego hotelu, więc postanowiliśmy zahaczyć. Poza tym też i ja kierowałam się opiniami znalezionymi w Internecie. Z Ubud kojarzone jest też inne słynne na Bali miejsce – małpi gaj. Z jego zwiedzania zrezygnowaliśmy, bo nie chcieliśmy mieć żadnych przygód z małpami!
Samo miasto jest przeokropnie turystyczne – turyści są na każdym kroku, a uliczki to jedne wielkie bazary, na których można kupić wszelkiego rodzaju pamiątki. Może nie zobaczyliśmy tego prawdziwego, zielonego Ubud opisywanego przez większość osób jako zachwycające. Kierowca wysadził nas koło głównej świątyni, którą zwiedziliśmy na szybko i poszliśmy na krótki spacer po okolicy. Nie wiem, może trzeba było poświęcić na to miejsce więcej czasu, żeby poznać jego uroki? No nie wiem tego ;) Dla nas nie było tam nic zachwycającego. Oczywiście są i świątynie – nie żeby tylko stragany!
Wulkan Batur
Żeby w ogóle ten wulkan pooglądać musieliśmy najpierw … zapłacić! ;) No a jakże! Ale nic to – wjeżdżaliśmy na teren parku narodowego, więc niech im będzie. Wybraliśmy tamta trasę przede wszystkim ze względu na widoki. I faktycznie warto było – obejrzeliśmy Batur w całej jego okazałości. Oczywiście jest to czynny wulkan, a ostatnia erupcja była odnotowana 16 lat temu. Trzeba przyznać, że robi spore wrażenie – króluje nad okolicą i delikatnie wieje od niego grozą. To właśnie w tamte okolice wspinaliśmy się naszym skuterkiem, który ledwo zipiał. Dla wielbicieli geograficznych pomników miejsce idealne do zwiedzania!
Niesamowite, że to już koniec! Mam nadzieję, że podobały się Wam moje posty z Bali – jeśli jeszcze nie czytaliście pozostałych, zapraszam serdecznie :) I polecam, naprawdę polecam wybrać się w tamten region świata.