Czwartego dnia naszego pobytu w Gruzji wybraliśmy się w region Kachetia – jest on położony na południowy-wschód od Tbilisi. Tym razem również podróżowaliśmy z Mamuką ;) Pierwszym przystankiem było malutkie miasto Signagi (სიღნაღი). Słynie ono głównie z produkcji wina i dywanów. Położone jest na wzniesieniu, z którego rozciąga się przepiękny widok na Równinę Alazańską.
Miasteczko jest odnowione – kilka lat temu przeprowadzono gruntowny remont, w trakcie którego powstały liczne hotele i restauracje. Wokół miasta ciągną się mury obronne, wybudowane tutaj w XVIII wieku. Przy ich powstawaniu brali udział nie tylko mieszkańcy miasta, ale również ludzie z okolicznych wsi. Za pomoc przy budowie mogli, w razie najazdów, schronić się za murami miasta. Obszar twierdzy liczy 40 hektarów, a mury mają łączną długość 4,5 km. Miejsca zatem było sporo dla wszystkich.
Warto wybrać się tutaj na mały spacer, bo miasteczko jest naprawdę malownicze. Co prawda pora roku jeszcze zbyt wczesna na przepyszne owoce, ale już kusiły one swoimi zielonymi zalążkami. Można było zatem zobaczyć kaki (uuuuwielbiam!), granaty, figi i wiele innych. Sami się przekonajcie :)
Zdjęcie poniżej przedstawia jedną z uliczek Signagi. Mnie przywodzi ona na myśl malutkie włoskie miasteczka – klimat bardzo podobny.
W okolicach Signagi znajduje się kolejne miejsce, które znalazło się na mapie naszej wycieczki – Monaster Bodbe. To tutaj znajdują się relikwie św. Nino, której postać jest dobrze znana w Gruzji. Monaster w tym miejscu to trójnawowa bazylika, która aktualnie jest remontowana.
Samo jej otoczenie jest przepiękne – na terenie kompleksu znajdują się przeróżne drzewa i krzewy oraz kwiaty. Widać, że o to miejsce naprawdę się dba.
Tutaj też, po przejściu ok. 800 stopni, możecie dotrzeć do świętego źródełka. Wierzy się, że woda w nim bijąca leczy choroby i dolegliwości. Ciekawie wygląda „oprawa” kąpieli. Źródełko przypomina swoim kształtem małą jaskinię, w której znajduje się święty obrazek oraz przeraźliwie zimna woda. Według instruktażu należy rozebrać się do naga i 3 razy zanurzyć w wodzie, razem z głową. Ja się nie odważyłam na taki szok temperaturowy ;) Na dworze odczuwalna temperatura wynosiła grubo ponad 30 stopni.
W Signagi dopadł nas głód i tym razem znów poratował nas Mamuka. Zabrał nas na prawdziwą ucztę – tania nie była ;), ale jedzenie … niebo w gębie! Na stole co rusz pojawiały się nowe przysmaki, których aż żal było nie spróbować. Mnie najbardziej przypadło do gustu danie przypominające nasze leczo, ale z bakłażanami. Tutaj też miałam pierwszy raz okazję skosztować sosu tkemali – PRZE-PY-SZNY, a z pieczonymi zmieniaczkami to już w ogóle raj na języku. Robi się go ze śliwek i przypraw. Koniecznie do wykonania w domu. A tak właśnie wyglądał nasz stół – tutaj dopiero biesiada się zaczynała, ale na świeżym powietrzu wszystko smakowało wyśmienicie.
Pokrzepieni jadłem i napitkiem ruszyliśmy w dalszą drogę. Tego dnia do zobaczenia zostało jeszcze jedno miasto – Telawi. Jest ono centrum administracyjnym i kulturowym Kachetii. Według przewodnika nazywane jest miastem taksówek i faktycznie jest ich tam sporo. Miasto powstało w VIII wieku. Można tutaj obejrzeć ruiny zamku Wachwacziszwilich oraz pomnik króla Herakliusza II, który poświęcił swoje życie w obronie ojczyzny i uważany jest za bohatera narodowego Gruzji. To tu, w Telawi znajduje się również jedna z najbardziej znanych gruzińskich fabryk win – Teliani Valley. Nasz spacer ograniczył się zaledwie do kilku uliczek, które udało się uchwycić na zdjęciach.
Kolejny dzień w Gruzji minął, wkrótce zapraszam na kolejny wpis :)