Wpisując tytuł tego posta zdałam sobie sprawę, że ostatni wpis o górach pojawił się w marcu! Nie oznacza to, że nigdzie nie byłam do tamtego czasu. Wręcz przeciwnie – całkiem często wyruszamy na górskie szlaki. Większość tych, które znajdują się w niedalekiej odległości od Krakowa (sprawdźcie sobie koniecznie linkowanie – sporo tam ciekawych miejscówek) mamy już schodzone, więc stąd brak nowych miejsc na blogu ;) Na szczęście byliśmy również w tym czasie na dwóch szlakach, które jeszcze się na blogu nie pojawiły i dzisiaj opowiem Wam o pierwszym. Drugie miejsce zostawimy sobie na kolejny wpis. Polica, bo o niej dziś będzie mowa, znajduje się w Beskidzie Żywieckim.
Jej wysokość to 1369 metrów n.p.m., więc przyznajcie, że nie tak mało. W dniu, kiedy na nią wychodziliśmy było dosyć ciepło, więc od czasu do czasu pojawiała się zadyszka. Ale wiecie, takie zadyszki to sama radość – przecież chodzi o aktywne spędzenie czasu i naładowanie bateryjek na kolejny dobry tydzień. Mimo, że zazwyczaj na początku dopada mnie lekka niemoc, to za chwilę już ruszam dalej i z radością na twarzy zdobywam szczyt. Warto przyjąć takie nastawienie w górach – lżej się idzie :)
Dojechaliśmy samochodem do miejscowości Sidzina, gdzie zaparkowaliśmy – stąd nie mieliśmy bezpośrednio szlaku, na który chcieliśmy wejść, więc musieliśmy pierwszy kawałek drogi przejść asfaltem. Non stop pod górkę, ale co to dla nas. Najfajniej jednak chodzi się po prawdziwym szlaku, a nie jakiejś tam drodze uczęszczanej przez samochody. Plusem tej drogi były ładne wiejskie widoczki :)
Dojście do niebieskiego szlaku zajęło nam kilkanaście minut – zaczyna się on na wysokości 875 m n.p.m. na Przełęczy Zubrzyckiej. Od razu asfalt zamienił się w drogę leśną i tutaj już można było poczuć, że jesteśmy w górkach. Szlak prowadzi głównie lasem, więc jest całkiem znośnie nawet w upalny dzień. No chyba że nie ma zupełnie ani krztyny wiatru, to gorzej ;) W każdy razie widoczki i otoczenie naprawdę niczego sobie – bardzo lubię takie miejsca.
Na samym szczycie znajduje się jedynie typowa tabliczka z oznaczeniem dalszych szlaków. Dopiero tutaj tez spotkaliśmy pierwszą osobę tego dnia – na całym szlaku nie było żywej duszy! Później to się zmieniło, ale i tak było świetnie.
Ponieważ spacer na sama Policę nie był zbyt długi, zdecydowaliśmy się pójść na Halę Śmietanową, na która odbijał szlak czerwony. Po drodze mijaliśmy pomnik upamiętniający ofiary katastrofy lotniczej, która miała tutaj miejsce w 1969 roku. Zginęli wszyscy pasażerowie, w tym Zenon Klemensiewicz, który był znanym polskim językoznawcą. Dzisiaj ten rezerwat przyrodniczy jest nazwany właśnie jego imieniem. Muszę Wam tutaj od razu powiedzieć, że czas wskazujący drogę stąd do schroniska na Hali Krupowej jest mocno przekłamany. Nawet biegiem nie byłoby szansy, żeby się wyrobić ;)
Z Hali Śmietanowej wróciliśmy tą samą drogą na Policę, a później właśnie do schroniska, również czerwonym szlakiem. Samo schronisko jest nieco na uboczu i trzeba do niego zejść ze szlaku. Stwierdziliśmy, że to dlatego te czasu na znakach są nieco naciągnięte – żeby ludzie z większą chęcią się tam wybrali ;) Ta część szlaku było również bardzo malownicza. Bardzo lubię takie połacie przepięknej zieleni.
Po posileniu się żurkiem (obowiązkowo!) ruszyliśmy na czarny szlak, który zaprowadził nas z powrotem do samochodu. Tym razem już nie musieliśmy iść asfaltem, bo ten akurat szlak prowadził prosto na parking, na którym stacjonowaliśmy. I tutaj widoki były wręcz nieziemskie! W oddali widzieliśmy Tatry, a wokół roztaczały się cuda natury. Przekonajcie się sami :)
Jestem pewna, że jeszcze nie raz zawitamy na tym szczycie, bo jest tam naprawdę pięknie! Byliście może?