Stolica Cypru Nikozja była obowiązkowym punktem naszego pobytu. Co prawda zostawiliśmy ją sobie prawie na sam koniec, ale warto było tam pojechać. W sumie było to najciekawsze miasto na całej wyspie, które przyszło nam zwiedzać. Nooo dobra, może zaraz za LEFKARĄ ;) Post postanowiłam rozbić na dwie części, żeby lepiej pokazać Wam różnice między dwoma częściami miasta. Być może wiecie, a być może nie, że Nikozja jest podzielona na dwie części – grecką i turecką. Ta druga nie jest uznana przez Cypryjczyków jako odrębne państwo. Gdy w punkcie kontrolnym powiedziałam Panu, że chcemy przekroczyć granicę, poprawił mnie, że to nie granica a „checkpoint” – tego się trzymajmy! Zapraszam Was na rundkę po tureckiej Nikozji.
Po przejściu przez punkt kontrolny na ulicy Ledra dzielący obie części miasta, od razu dało się odczuć różnicę. Zaczęło się nawet ciutkę wcześniej – strażnik po greckiej stronie sympatyczny i uśmiechnięty, strażniczki po tureckiej – hetery z długimi i ostrymi szponami. Absolutnie jednak nie wpłynęło to nasz odbiór tej części miasta :) Kolejna od razu widoczna różnica to sama zabudowa – inne domy, mniej zadbane, malutkie i ciasno upchnięte jeden koło drugiego. Co jeszcze ciekawe o całej Nikozji to fakt, że centrum znajduje się pomiędzy murami w bardzo charakterystycznym kształcie. Poniżej możecie zobaczyć plan miejsc, które odwiedzaliśmy – wygląda to naprawdę bardzo ciekawie i nie widziałam czegoś takiego nigdzie indziej. Mury te wybudowali Wenecjanie, dodatkowo były otoczone fosą.
Mapka ta była dostępna praktycznie na każdym kroku po stronie tureckiej. Te pomarańczowe kreski to trasa turystyczna, po której zresztą się poruszaliśmy, tylko od czasu do czasu schodząc z drogi. W większości przypadków była ona precyzyjna, aczkolwiek w jednym miejscu wprowadziła nas mocno w błąd – pokazała, że jesteśmy już dalej, choć do tego miejsca brakowało nam jeszcze kilku ulic.
Do miasta dotarliśmy z samego rana i bardzo było widoczne to, że jeszcze nie ma turystów – pozamykane knajpki i puste ulice aż krzyczały, że ruch dopiero się tutaj zacznie. Nie myliliśmy się – idąc za kilka godzin tymi samymi drogami ciężko je było poznać.
Zaraz za punktem granicznym na uliczkach przede wszystkim się sprzedaje. No bo jakby inaczej – przecież przyjeżdża tylu turystów. Zostaliśmy otoczeni podróbkami markowych torebek, pięknymi tkaninami, spodniami z kilkoma paskami i t-shirtami. Czułam się dosłownie jak na wielkim targowisku. Co jeszcze ciekawe – przy punkcie kontrolnym jest spora tablica informująca, że wnoszenie na teren europejski towarów podrobionych jest zabronione. Jak było widać wśród turystów – nie wszyscy się tym przejmowali ;)
Po krótkim spacerze potrzebowaliśmy kawy i czegoś na przekąszenie. Tym oto sposobem dotarliśmy do karawanseraju Büyük Han (za Wikipedią: karawanseraj to dom zajezdny dla karawan lub miejsce postoju karawany z pomieszczeniami dla podróżnych, niszami chroniącymi przed słońcem, magazynem dla przechowania towarów, często o charakterze obronnym, budowany w krajach arabskich, Persji i Azji Środkowej). Został on zbudowany w 1572 roku. Dziś jest to budowla na planie prostokąta, z dwoma piętrami, których wnętrza kryją malutkie sklepiki i knajpki. Po środku znajduje się studnia do rytualnych obmyć. Miejsce to świetnie nadaje się do porannego wypoczynku – podejrzewam, że w godzinach popołudniowych nie jest tu już tak przyjemnie pusto.
Tuż przy karawanseraju znajduje się Meczet Selmiye, czyli dawna katedra świętej Zofii. Jest ogromny i z zewnątrz przypomina niejedną katolicką świątynię, którą można podziwiać w całej Europie. Nic bardziej mylnego – dzisiaj jest tam meczet! Nie wchodziliśmy co prawda do środka, ale przez małe okienka widać było, że jest oczyszczony z jakichkolwiek ozdób czy obrazów, a na podłogach są charakterystyczne dla islamu dywany. Poza tym do fasady dobudowano minaret, który jednoznacznie wskazuje na przeznaczenie świątyni.
Zaraz przy meczecie dostrzegliśmy przykład ogromnego kontrastu, których na Cyprze wiele. Zobaczcie na zdjęcie poniżej – pięknie odnowiona kamienica, a tuż obok niej niemalże waląca się druga. W sumie jakby tak się zastanowić, to w Polsce w wielu miejscach można oglądać podobne zjawiska.
Nie oddalając się zbyt daleko od meczetu można zobaczyć Bibliotekę Sułtana Mahmuta II. Znajdują się w niej liczne manuskrypty. Nie wchodziliśmy do środka, bo trwały właśnie prace porządkowe – po prostu byliśmy tam za wcześnie na zwiedzanie ;)
Po przeciwległej stronie z kolei znajduje się Bedestan, dawniej kościół świętego Mikołaja. Budynki stoją niemalże łeb w łeb, co w sumie jest dość ciekawe. Skąd pomysł, żeby wybudować dwa takie miejsca tuż obok siebie? Chociaż, patrząc chociażby na Kraków, w którym kościoły są jeden na drugim, nie powinno mnie to dziwić.
Z kolei po drugiej stronie Meczetu Selmiye znajduje się miejski market, na którym można zaopatrzyć się w warzywa i owoce, czy pamiątki takie, jak herbaty, lokum, przyprawy i wiele innych. Oczywiście na każdym kroku sprzedający naganiają do swoich stoisk. Nad wejściem znajduje się data powstania tego miejsca – 1939 rok.
W tej części miasta można jeszcze zobaczyć kolumnę wenecką na Placu Atatürka, która no cóż … była w tym momencie w remoncie.
Powiem Wam, że po tej części Nikozji mogłabym chodzić i chodzić bez końca. Ma taki fajny klimat – widać tutaj ducha dawnych czasów, czasem jest mocno brudno, niektóre dzielnice napawają strachem i chciałoby się uciekać, ale dzięki temu atmosfera jest wspaniała. Na koniec podsyłam Wam jeszcze kilka zdjęć z tej części miasta, którą obeszliśmy według szlaku pokazanego już na zdjęciu powyżej.
Nie wiem, czy Wam też, ale mnie niektóre zdjęcia przywołują na myśl obrazki Kuby. Nie byłam tam i nie widziałam, ale jakoś tak patrząc na otoczenie w Nikozji widziałam kubańskie zdjęcia ;)