Ostatni post z Teneryfy – od wyjazdu minęło już około 1,5 miesiąca, a ja nadal czuję się tak, jakbym tam była dosłownie chwilę temu. To pewnie przez czar tego miejsca – bo jak wspomniałam, Teneryfa to idealny kierunek dla osób, które poszukują zróżnicowania. Macie tutaj góry, ocean, coś dla aktywnych, coś dla leniuszków, coś dla miłośników wysokości i coś dla tych, którzy lubią leżakowanie na plaży. Na koniec zostawiłam dwa miejsca – jedno widokowe, drugie na niezbyt długi spacer.
Los Gigantes
Jest to niewielkie nadmorskie miasteczko położone w zachodniej części wyspy, którego głównymi bohaterami są olbrzymie klify. I to właśnie od nich wzięła się nazwa tej miejscowości. Można je oglądać albo z małej plaży położonej w pobliżu niewielkiego portu, albo z punktu widokowego. Jest też inny sposób – można wybrać się w rejs i podziwiać je znacznie bliżej. My skorzystaliśmy tylko z pierwszej i drugiej możliwości. Klify robią niemałe wrażenie, tym bardziej, że stoją bardzo blisko i można niemalże poczuć ich ogrom. Co do ich wielkości, to znalazłam dwie różne informacje dotyczące maksimum – 600 i 800 metrów. W Los Gigantes byliśmy już pod wieczór, więc wrażenie tajemniczości było jeszcze bardziej spotęgowane.
Barranco del Infierno
Do Piekielnego Wąwozu wybraliśmy się ostatniego dnia, ponieważ lot mieliśmy popołudniu i było jeszcze trochę czasu, żeby skorzystać z uroków Teneryfy. Znajduje się on w okolicach Adeje. Żeby go zwiedzać warto wykupić sobie wcześniej bilety, ponieważ ustalony jest dzienny limit osób, które mogą do niego wejść. Barranco del Infierno to 6,5 kilometrowa trasa, która ciągnie się w najgłębszej przepaści Wysp Kanaryjskich. Szlak jest przygotowany bardzo dobrze i spacer jest prawdziwą przyjemnością.
Na samym początku, tuż przy kasach otrzymaliśmy kaski i zakaz ich zdejmowania przez całą trasę, poinstruowano nas o tym, żeby się rozglądać czy nie lecą kamienie i że nie wolno schodzić z trasy. Na pewno warto mieć ze sobą wodę, a właściwie jest ona również obowiązkowa. Do tego dobre buty, bo chodzenie po kamieniach w niezbyt dobrych butach może się źle skończyć dla naszych stóp.
Trasa jest bardzo dobrze oznaczona, znajdują się na niej tablice informacyjne oraz punkty widokowe. Przy okazji można się dowiedzieć co nieco o roślinności czy ptactwie, które tutaj zamieszkuje. Zwieńczeniem trasy jest wodospad. Polecam wybrać się tutaj rano, bo słońce daje czadu, gdy tylko wyjrzy zza wzniesień. Trasa rozpisana jest teoretycznie na 3,5 godziny, ale my pokonaliśmy ją nieco szybciej.
Słuchajcie, to tyle jeśli chodzi o moje teneryfskie przygody – mam nadzieję, że Wam się podobało! Następny w kolejce jest również post podróżniczy – tym razem zabiorę Was do naszych wschodnich sąsiadów :)