Jak we trzy dałyśmy się nabić w butelkę, czyli historia z Singapurem w tle

30 października
20 komentarzy

Dzisiaj postanowiłam napisać post nieco inny niż wszystkie na blogu. Nie będzie o podróżach, korepetycjach czy biznesie. Będzie o przygodzie i nauczce ;) Powtórzę się kolejny raz, no ale co zrobić jeśli to sama prawda- nie znoszę chodzić na zakupy do galerii handlowych i jeśli tylko mogę wybieram zakupy online. Póki co mam tylko jeden sprawdzony ubraniowy sklep internetowy, z którego wiem jakie wybierać rozmiary i jakiej jakości się spodziewać. Gdy pewnego dnia koleżanka podesłała nam link do zagranicznego portalu z ubraniami tanimi jak barszcz, stwierdziłyśmy raz kozie śmierć! – trzeba w końcu spróbować. Co jakiś czas trafiam na blogach modowych na przeróżne zdobycze z azjatyckich portali i generalnie dziewczyny są zadowolone. Nie wiem dlaczego, ale tym razem nawet nam przez myśl nie przyszło, żeby zasięgnąć opinii i poszukać informacji w Internecie. No po co, skoro tutaj są takie piękne sukienki, jeszcze piękniejsze sweterki, a zegarki i naszyjniki to już w ogóle cuda jakich świat nie widział. A to wszystko za zaledwie kilka dolarów za sztukę. No sami powiedzcie – żal nie brać! :D

Oczywiście wszystkie podekscytowane przystąpiłyśmy do wybierania rzeczy do kupienia. Ja robiłam selekcję trzy razy – na początku klikałam wszystko co tylko mi się podobało, kolejnym razem odrzucałam rzeczy, które mam już podobne w szafie, a za trzecim wybrałam już tylko te NIEZBĘDNE. Tak, tak – niezbędne były mi dwie takie same sukienki, różniące się tylko kolorem. Echhh…. ta kobieca logika. No nic, idźmy dalej w tej naszej przygodzie. Ubrania wybrane, ubezpieczenie i przesyłka („Extended Shipping 3-7 business days”) zapłacone, więc nie pozostawało nam nic innego jak tylko czekać. I oczywiście snuć plany, że wszystkie te rzeczy będą świetnie leżały – no bo przecież były tam nasze sukienki na zeszłoweekendowe wesele! Miałam piękną wizję mojej azteckiej sukienki i czerwonych szpilek … na wizji się skończyło, jak się domyślacie. 

Po kilku dniach, dokonując szybkich obliczeń, że paczka już powinna być na miejscu i cieszyć nasze oczy, postanowiłam napisać do Support Center z pytaniem co się podziało, że jeszcze nie mogę nosić moich pięknych sukienek! I zaczęło się … „Tiffany” z działu obsługi poinformowała mnie, że nasze zamówienie jest opóźnione kilka dni, ponieważ nie wszystkie rzeczy są w magazynie. Nooo dobra, bez paniki! Po kilku dniach przyszedł wreszcie mail „Your order has been shipped” – huuuuurrrra!!! Pójdziemy na wesele w nowych sukienkach! Nasz entuzjazm nieco opadł, gdy w mailu zobaczyłyśmy, że nie wszystkie rzeczy zostały wysłane. No jak to, jak to? Nie zwlekając napisałam do Tiffany, a w odpowiedzi otrzymałam informację, że musimy poczekać jeszcze 15 dni roboczych, bo nie mają wszystkiego w magazynie. Ojojoj zaczęło się robić niefajnie, a my czekałyśmy na dalszy rozwój wypadków. Dopiero w tym momencie zaczęłam szukać informacji o portalu Rosegal, bo o nim mowa i trochę się przeraziłam. Negatywnych było na pęczki, pozytywnych – jak na lekarstwo. Ale, ale – nie ma się co przejmować. Nam na pewno nic złego się nie przytrafi!

Jak na szpilkach śledziłyśmy numer przesyłki, bo przecież wesele zbliżało się wielkimi krokami! I w końcu – bach! Telefon z odprawy celnej w Pyrzowicach, że oczekiwana jest przesyłka z zadeklarowaną wartością z Singapuru i trzeba uzupełnić stos papierów, żeby ją dostarczyli. Potulnie wypełniłam cyrografy, w których deklarowałam, że ubrania się z bawełny i służą do ubierania się … Wróóóć! Nie było tak prosto! Zanim wysłałam wszystkie wymagane papiery przyjrzałam się dokumentom wysłanym przez celnika i stwierdziłam, że na fakturze znajdują się zupełnie inne rzeczy, np. zamiast jednego płaszcza wykazanych było ich aż 10! Ponownie zatem zwróciłam się do Tiffany – tym razem już mniej grzecznie, żeby wyjaśniła mi o co chodzi. Powtórzyła gadkę z opóźnieniem, a o cenach powiedziała tylko tyle, że na fakturach mają inne niż w sklepie. Bez komentarza … tym bardziej, że raz pisała o opóźnieniu 10 dni, raz 15 dni … czułam się jak w jakimś matriksie.

No dobrze, idźmy dalej – bo nie! To jeszcze nie koniec tej farsy :D Paczka przyszła dzień przed weselem więc pełne nadziei zaczęłyśmy otwierać worki, zaraz po tym jak zapłaciłyśmy cło i podatek w wysokości mniej więcej 1/4 wartości zamówienia :/. Mam teraz w głowie taką muzyczkę z filmów niemych, gdy główny bohater z czegoś bardzo się cieszy, a za chwilę przychodzi wielkie rozczarowanie. Pomijam fakt, że rozmiarowo rzeczy nam nie pasowały, ale najgorsze było to, że niektóre przyszły zupełnie inne niż zamówione! No bo nie wmówicie mi, że szaro-granatowy sweter w paski jest czarno-biały albo, że sukienka z odkrytymi plecami ma suwak po samą szyję. Myślę, że śmiało mogłybyśmy brać udział w konkursie na niezgodność przedmiotu z opisem. Pokażę Wam jedną moją sukienkę – taką najbardziej wymarzoną, piękną, na którą tak bardzo czekałam.

rosegall

Czyż nie są identyczne? :D No cóż … mam też uroczą „kurteczkę”, na którą też się cieszyłam. Myślałam, że będę ją nosić jesienią – miała być akurat na takie lekko chłodne pozostałości lata. Będę nosić … hmm może jako koszulę z rękawem 3/4?

Pisząc ten post czekam na drugą część przesyłki i toczę batalię z panią z odprawy celnej, której nie zgadzają się ilości. Oczywiście, że się nie zgadzają bo przecież oni wystawiają tam faktury chyba na oślep. No nic, poinformuję Was jak się historia skończyła.

Ta przygoda spowodowała, że chyba już na zawsze wyleczyłam się z kupowania ubrań na zagranicznych portalach.

edit: mamy już komplet ubrań – po kilku dniach przepychanek słownych z panią z odprawy celnej i wyjaśnianiu, dlaczego na fakturze jest inna kwota niż w potwierdzeniu płatności, dostałyśmy drugą partię rzeczy. Mam dla Was jeszcze jedną rzecz, która no cóż… tak jakby nie jest taka sama :D

zig1

zig2

A Wy, mieliście kiedyś takie przygody? A może wręcz przeciwnie, polecacie jakieś sklepy?

(Visited 79 252 times, 1 visits today)