Wakacje w Gruzji

21 lipca
No comments yet

DSCN3978Urlop zleciał jak z bicza strzelił i tym oto sposobem jestem tu znowu :) Pełna nowych wrażeń i obrazów w pamięci, gotowa podzielić się nimi z Wami. Na pierwszy rzut kilka ogólnych słów o wakacjach w Gruzji (საქართველო). Następnie zasypię Was informacjami o miejscach, które warto tu zwiedzić i opowiem o kilku użytecznych sprawach. Zapraszam do lektury!

Najszybszym i najwygodniejszym sposobem dotarcia do Gruzji jest lot samolotem, tym bardziej, że latają tu tanie linie lotnicze WizzAir. Koszt przelotu bywa bardzo różny. Widziałam bilety nawet za ok. 300-400 złotych w obie strony. Zapewne można znaleźć też tańsze opcje, ale trzeba się wstrzelić w termin. Nasz lot kosztował ok. 500 złotych, czyli standard w przypadku takich wyjazdów. WizzAir lata z Katowic i Warszawy do Kutaisi, a dokładnie do portu lotniczego Kopitnari, oddalonego od miasta o ok. 14 km. Warto wiedzieć, że Polacy mogą latać do Gruzji na podstawie dowodu osobistego. Oczywiście paszport też jest przydatny, chociażby jeśli planujecie podróż pociągiem i zakup biletów w kasie. Tutaj od razu Wam powiem, że warto znać podstawy rosyjskiego. Z Gruzinami raczej ciężko porozumieć się w j. angielskim. Do początku lat 90tych ubiegłego wieku byli członkami ZSRR i według wielu język rosyjski jest niemalże językiem międzynarodowym. Tylko niektórzy młodzi ludzie „spikają”. Jeśli chodzi o gruziński – język ten jest mało podobny do któregokolwiek bardziej nam znanego. Mnie najbardziej podoba się alfabet – taki „miękki” i okrągły ;) Zauważyłam, że Gruzini lubią jeśli zna się choć podstawowe słówka w ich języku. A zatem „gamardżoba” (dzień dobry) i „madloba” (dziękuję) niech zagoszczą w Waszym słowniku, jeśli zmierzacie w tamtym kierunku. Z kolei na plaży możecie usłyszeć najczęściej „ts’ivi” (zimny/-a) kawa, piwa, Fanta, Coca-Cola ;)

Wracając jednak do Kutaisi … po przylocie uderzy Was z pewnością strumień ciepłego powietrza, ale nieco innego niż to w Polsce. Dusznego, przesyconego wilgotnością – czas się zacząć przyzwyczajać! Ponadto, należy przestawić zegarek o 2 godziny do przodu. Lotnisko jest malutkie – wygląda trochę jak wielkie pudełko postawione w środku pola ;) W trakcie kontroli paszportowej trafił mi się miły Pan, który nawet zapytał „Where is Radomsko?” (moje miejsce urodzenia). Jako, że w Polsce nie można kupić gruzińskich lari, udaliśmy się od razu do kolejki przy kantorze. Nie postaliśmy w niej zbyt długo – naszą uwagę przyciągnęli bowiem panowie, machający do nas zza szyby. I zaczęło się … gruzińska pomoc :) Przed budynkiem lotniska aż roi się od kierowców, którzy mogą nas zawieźć dosłownie w każdy zakątek kraju. Wielu z nich ma auta sprowadzane z dalekiego wschodu, kilkuosobowe – idealne do wożenia turystów. Nasza grupa wycieczkowiczów składała się z 6 osób, co okazało się rozwiązaniem idealnym – samochód cały dla nas, a koszty podzielone na wszystkich okazywały się „przyjemne” w większości przypadków. Pamiętajcie jednak – warto się targować! Poniżej możecie zobaczyć jakimi to taksówkami wozi się po Gruzji ;)

OLYMPUS DIGITAL CAMERANaszym pierwszym kierowcą był Mamuka, który jak się okazało miał chyba problemy ze wzrokiem, gdyż 20-kilometrowa podróż trwała niemalże godzinę (!) To fakt – w ciemności i po dziurawych drogach, ale jednak … Późniejsze wydarzenia spowodowały, że zupełnie w niczym to nie przeszkadzało. Mamuka zawiózł nas na dworzec kolejowy, gdzie od razu zaopatrzyliśmy się w bilety na pociąg jadący prosto do Tbilisi. Wybraliśmy wagon sypialny z czterema łóżkami w każdym przedziale – pozycja horyzontalna okazała się najlepszą po już kilkugodzinnej podróży. Odległość między Kutaisi a stolicą wynosi ponad 200 km, a podróż trwa jakieś 7 godzin. Jej koszt to ok. 18 lari, czyli circa 32 złote. W Polsce raczej ciężko zapłacić tak mało za podróż kuszetką. Kuszetka w tym pociągu- niczego sobie ;) – materac, czysta pościel i tylko jeden mankament … gorąco jak w saunie ;D Na szczęście okazało się, że jak tylko pociąg ruszył, klimatyzacja rozruszała się (hurra!).

DSCN3986Wspomożeni domowym winem, mogliśmy odpocząć kilka godzin. Skąd wino? Właśnie … i tutaj zaczyna się dalsza część podróży z Mamuką. Gdy tylko bilety zostały kupione, okazało się, że wszyscy są głodni, a na pewno za chwilę będą. Nasz kierowca zabrał nas zatem do prawdziwej gruzińskiej knajpy, w której serwowano same pyszności. Menu właściwie nie było nam potrzebne – Mamuka doskonale zarządził i powiedział kelnerowi co będziemy jedli :) na pierwszy rzut poszły chinkali, czyli duże „pierogi” wypełnione mięsem, przyprawami i rosołem. Do tego najpyszniejsza na świecie sałatka, a do tego jak prosta. Pomidory, ogórki, cebula i zioła – niby takie nic, ale te pomidory … niebo w gębie. W sałatce było też mnóstwo zieleniny i tajemniczy składnik, którym później okazała się czerwona bazylia – świetny dodatek, który zmienia smak w niesamowity sposób. Warto spróbować! Nie obyło się również bez spróbowania chaczapuri, ale nie takiego jakie możecie znać z restauracji w Krakowie. To coś zupełnie innego. Wygląda jak spory, okrągły placek – a w środku lub na wierzchu (w zależności od rodzaju) znajduje się ser (też różny, w różnych miejscach). Dania sycące i wręcz zapychające – aż do tego stopnia, że część posiłku posłużyła nam jako śniadanie na następny dzień i … jeszcze następny ;) Nie obyło się również bez wina i to jakiego! Domowego, którym uraczył nas Mamuka, a na dodatek podarował jeszcze na drogę ;) W restauracji mogliśmy też posłuchać muzyki na żywo, którą raczyli nas okoliczni mężczyźni po 60-tce. Bardzo ciekawe jest to jak to miejsce wyglądało. Tuż przy głównym budynku znajdowało się kilka stołów pod zadaszeniem, natomiast resztę „asortymentu” stanowiły małe domki, w których były stoły i krzesła, a ludzie biesiadowali.

Pokrzepieni i zadowoleni wsiedliśmy do pociągu, który powiózł nas do Tbilisi, o którym przeczytacie już wkrótce :)

(Visited 278 times, 1 visits today)