Tajlandia to przepiękny kraj – różnorodność smaków, kolorów, kultury i obyczajów widoczna jest niemalże na każdym kroku. A szczególnie doświadczamy tego my, Europejczycy. Azja to totalnie odmienny od naszego kontynent. Niby jesteśmy połączeni na mapie, ale tak bardzo od siebie odlegli. Może generalizuję i opieram się na dość ograniczonej wiedzy, opartej o wizytę w dwóch krajach, ale moim zdaniem tak jest. Myślę, że Ci z Was, którzy byli w tamtych rejonach potwierdzą jak bardzo różnią się nasze światy od tamtejszych. W zeszłym roku zachwycałam się Bali i tak po cichu wierzyłam, że i w tym roku odwiedzę jakiś egzotyczny kraj. No i stało się :) Nie trzymam Was zatem dłużej i zapraszam na ciekawostki o Tajlandii. Zebrałam w tym wpisie wszystkie swoje własne obserwacje oraz te zasłyszane, a także kilka informacji praktycznych, które mogą Wam się przydać, jeśli będziecie się wybierać w tamte rejony.
Ciekawostki o Tajlandii
1. Zacznijmy od najważniejszej osoby w kraju, czyli króla. Pierwszy raz byłam w kraju, w którym uwielbienie dla władcy jest tak bardzo widoczne. Wizerunek króla Bhumibola Adulyadeja (Ramy IX) można zobaczyć dosłownie wszędzie – zaczynając od pieniędzy, poprzez prywatne domy, szkoły, urzędy, sklepy, kończąc na ogromnych obrazach ustawionych na skrzyżowaniach czy billboardach wiszących na sklepach. Król zmarł w zeszłym roku i był to jeden z najtragiczniejszych dni dla mieszkańców Tajlandii. Żałoba narodowa trwała rok, a pogrzeb odbył się w tym roku, pod koniec października. Król ten był najdłużej panującym władcą w historii świata – zasiadał na tronie aż 70 lat!
Co ciekawe, wszelkie negatywne wystąpienia przeciwko rodzinie królewskiej są tu traktowane jako bardzo poważny występek i karane wieloletnim więzieniem. O królu zatem lepiej nie rozmawiać. Jeszcze jedna ciekawa rzecz związana z byłym królem i jego wizerunkiem na obrazach – jest on na nich przedstawiany jedynie w sile wieku lub jako młodzieniec. Nie ma możliwości żeby zobaczyć twarz króla w podeszłym wieku. Dziś na tronie zasiada jego syn, z którego swoją drogą jest niezłe ziółko – trzy żony, kilkoro dzieci, afery rodzinne.
2. Tajowie żyją w kraju uśmiechu, bo tak nazywana jest Tajlandia. I tak jest faktycznie – lubią się uśmiechać. I to nie tylko w sytuacjach, które faktycznie ze śmiechem są związane – również w mniej przyjemnych. Czytałam gdzieś, że Taj potrafi uśmiechać się nawet w momencie zwalniania swojego pracownika z pracy. Czyli wiecie, taki sztuczny uśmieszek, który nie ma w sobie nic wesołego.
Moim zdaniem też Tajowie słabo mówią po angielsku. W jednym z hoteli, w których mieszkaliśmy dziewczyny z obsługi ledwo ledwo coś mówiły. Podobnie było w innych miejscach. Nieco lepiej sytuacja wyglądała w samym Bangkoku, ale i tak miałam spory problem ze zrozumieniem tego angielskiego ;) Jeśli chodzi o wygląd Tajów – mężczyźni są dosyć niscy – średnio ok. 160 cm. Co do kobiet – tyle się mówi o najpiękniejszy na świecie właśnie w tym rejonie. Owszem, wiele z nich jest faktycznie pięknych. Zauważyłam jednak sporą ilość młodych dziewczyn, które nie olśniewały urodą – jednym słowem, jak wszędzie ;) No może poza tymi przepięknymi i grubymi czarnymi włosami. Tego zaprzeczyć się nie da!
A jeśli przyjdzie Wam na myśl obrażać Taja, to można to zrobić na trzy sposoby – mówiąc źle o królu, dotykając głowy Taja lub wskazując go stopami. Ot, taka ciekawostka.
3. O ruchu lewostronnym na pewno doskonale wiecie. Jeśli zatem zdecydujecie się na podróżowanie skuterem, musicie dać sobie czas na oswojenie się ze zmianą kierunku. Ja jeździłam jedynie jako pasażer. Tutejsze skuterowanie wydaje mi się znacznie łagodniejsze niż poprzednie na Bali. Może dlatego, że już wiedziałam jak to jest? Stan dróg w Tajlandii jest naprawdę bardzo dobry. Zarówno główne, jak i boczne nie dawały nam powodów do zarzutów. Co ciekawe, drogi te budowali Tajom Australijczycy, a siła robocza (w tym również kobiety) pochodziła głównie z państw ościennych, gdzie po prostu jest tanio.
Przed wyjazdem wyrobiłam sobie międzynarodowe prawo jazdy, ale nie było nam tutaj potrzebne. Czytałam o różnych nieprzyjemnych sytuacjach Europejczyków z tutejszą policją, ale nam na szczęście nic takiego się nie przytrafiło – ani razu nie widziałam też żadnego patrolu. Ile kosztowało wynajęcie skutera? My wypożyczaliśmy go za pośrednictwem naszego hotelu i był to koszt 300 bahtów za dzień + paliwo ok. 30 bahtów za litr. Drożej niż na Bali, ale i tak groszowe sprawy, biorąc pod uwagę to, że mogliśmy być całkowicie niezależni i pojechać, gdzie tylko chcemy.
O samym ruchu ulicznym w Tajlandii można byłoby pisać i pisać. W Bangkoku poruszaliśmy się głównie pieszo. Większe odległości pokonywaliśmy tuk-tukiem, pociągiem, taksówką, łódką, metrem lub kolejką. Nie korzystaliśmy natomiast z autobusów. Tutaj od razu wspomnę Wam o rewelacyjnym rozwiązaniu, jakim jest Grab Car – jest to aplikacja, dzięki której w zaledwie parę minut można złapać samochód, który zawiezie nas w wybrane miejsce – coś podobnego do Ubera. Skorzystaliśmy dwa razy i w obu przypadkach jechało się bardzo komfortowo, do tego na czas i w dobrych cenach. Poniżej mam dla Was kilka zdjęć, które chyba najlepiej oddają natężenie ruchu w Bangkoku – istny szał!
W tym punkcie nie mogę nie wspomnieć o specjalnej funkcji, która pełnią pracownicy hoteli czy ci, którzy kierują tutaj ruchem. Ponieważ ruch samochodowy jest tak duży, że z dróg podporządkowanych w normalnych warunkach nie byłoby szansy wyjechać, w takich miejscach stoją funkcjonariusze, którzy gwizdkiem i lampką zatrzymują ruch i tym samym pozwalają na wyjazdy z urzędów, hoteli, czy innych miejsc, które dochodzą do głównych dróg. Widziałam to wielkorotnie i działało bez zarzutu.
Aha, pamiętajcie, że przejścia dla pieszych w wielu miejscach są naprawdę umowne. Nie raz widzieliśmy ludzi wręcz przedzierających się między samochodami. Najlepszą strategią natomiast było przechodzenie wtedy, gdy czerwone światło miały samochody jadące w prostopadłym kierunku. No i trzeba oczywiście pamiętać, że rozglądać się w odwrotnej kolejności niż w Polsce ;)
4. Tajowie są mistrzami tworzenia miejsc pracy. Wyobraźcie sobie maleńki sklep ze złotą biżuterią, w którym nie ma ani jednego klienta, a za ladą stoi co najmniej 6 sprzedawców. Kasowanie towaru i pakowanie do reklamówki w aptece – no przecież, że potrzebne są dwie osoby! Trzymanie kartki na lotnisku z jakąś informacją – specjalne stanowisko. Takich przykładów można mnożyć i mnożyć. Niestety. Może i bezrobocie mają małe, ale czy ci pracownicy są zadowoleni pod względem ekonomicznym? Ciężko powiedzieć.
W Bangkoku zaobserwowaliśmy, że panuje tam ogromna specjalizacja sklepów na poszczególnych ulicach – chcąc kupić coś konkretnego, wystarczy wiedzieć, w którym miejscu jest to sprzedawane.
5. Wiele osób może być zainteresowanych sprawą płatności w Tajlandii. My mieliśmy na początek zaledwie 3600 bahtów w gotówce, bo tyle udało mi się wymienić w Polsce. Resztę natomiast wypłacaliśmy z bankomatów. W przypadku zwykłych kart debetowych, których używamy w Polsce nie było rewelacji, jeśli chodzi o wszystkie przewalutowania itp. Ale mieliśmy też inne rozwiązanie – kartę Revolut, dzięki której sporo zyskaliśmy – nie ma opłat dodatkowych i swobodnie można wypłacać gotówkę w lokalnej walucie. Do 800 PLN miesięcznie jest to darmowe, później pobierana jest niewielka prowizja. Co ważne – każda wypłata w tajskim bankomacie wiąże się z opłatą 220 bahtów (stan na listopad 2017). Spotkaliśmy się również z tym, że płatności kartą były akceptowane wyłącznie przy kwotach powyżej 300 bahtów. Do tego jeszcze nie wszędzie można było płacić dowolną kartą – jedne miejsca preferowały Visę, inne Mastercard.
6. Tajlandia jest krajem buddystycznym – odwiedzając buddyjskie świątynie należy pamiętać o etykiecie tego miejsca i zachowywać się z szacunkiem. Po pierwsze strój – zakryte ramiona i nogi, a także zdjęte obuwie. Przed większymi, bardziej turystycznymi świątyniami są miejsca, w których można spokojnie zostawić buty. W butach tak czy siak nie wejdziemy – widzieliśmy jednego strażnika, który bił po nogach rózgą, jeśli ktoś miał na nich obuwie ;) W samej świątyni natomiast nie można stawać na progu, kierować nóg w stronę Buddy (stopy uważane są za nieczyste) i siadać wyżej niż mnisi. Nic wielkiego, ale warto pamiętać – szacunek najważniejszy! W wielu miejscach pojawiają się również ostrzeżenia dla turystów (choć nie tylko) mówiące o tym, że wizerunku Buddy nie wolno wykorzystywać jako dekoracji czy ozdoby.
7. To co mnie najbardziej w Tajlandii zszokowało to … społeczne przyzwolenie na prostytucję. W życiu nie widziałam tylu prostytutek na jednej ulicy. Serio! Biorąc pod uwagę jeszcze to, że większość z nich to naprawdę młodziutkie dziewczyny, było to dla mnie dość wstrząsające doświadczenie. Czytałam, że wiele młodych dziewczyn utrzymuje w ten sposób swoje rodziny, które zostają w wioskach. W wielu miejscach taksówkarze namawiali nas, że zabiorą w „specjalne” miejsca, albo na ping-pong show – sami doczytajcie co to takiego … Oprócz prostytucji w klubach czy na ulicy, bardzo popularna jest tutaj seksturystyka polegająca na tym, że starszy (biały) pan przyjeżdża i wynajmuje sobie Tajkę, która udaje jego dziewczynę i dotrzymuje mu towarzystwa. Widzieliśmy mnóstwo takich „par”.
8. Uliczne jedzenie jest popularne nie tylko wśród turystów, ale przede wszystkim jest podstawą wyżywienia Tajów. Podobno mało kto tutaj gotuje – ba! niektórzy nawet nie mają kuchni w domach. Rano dominują obwoźne kuchnie (na skuterach) z zupkami czy drobnymi przekąskami, popołudniu pojawiają się stoiska mięsne i warzywne. Prawdziwy raj i uczta dla podniebienia. Nie sposób spróbować tego wszystkiego. Tajowie jedzą raczej częściej a mniej. Można się zastanawiać nad jakością i warunkami, w których przygotowywane są te dania – wiecie co? Wystarczy jeść na ostro i nic się nie działo :D A przynajmniej ja mam takie doświadczenia. Jeśli widzieliśmy, że od danej pani biorą miejscowi, nie mieliśmy żadnych oporów, żeby stołować się w takiej budce. A jedzenie jest naprawdę wyśmienite – totalnie moje smaki, którym poświęcę całkowicie osobny wpis.
9. Jeśli zastanawiacie się nad pogodą, to … jest tu ciepło ;) Owszem, jest pora deszczowa, ale z tego co nam mówiono wynika, że ten deszcz nie pada non stop. No helloł! Z drugiej jednak strony trzeba mieć na uwadze to, że nawet w porze suchej może pojawić się sztorm, będą fale i deszcz. Ale nie ma się czym martwić – pogoda naprawdę dopisuje i nie ma się nad czym zastanawiać, jeśli chodzi o warunki atmosferyczne. My nie mieliśmy praktycznie wcale deszczu – no może ze dwa-trzy razy padało około godziny, albo w nocy. Codziennie lampa – tak mogę podsumować temperaturę ;)
10. Nie wiem czy wiecie, ale z Tajlandii pochodzi Red Bull. To tutaj wynalazł go pewien Taj, którego biznes później został przejęty przez Europejczyka. Mała buteleczka tutejszego energetyka kosztuje ok. 10 bahtów (1 złoty!), wersja europejska z kolei (puszka) jest z tego co wiem nieco droższa niż w Polsce.
11. Nie ma żadnego problemu z zakupami – praktycznie na każdym kroku jest 7-11, Minimart lub inna sieciówka, w której można wyposażyć się w wodę, izotoniki, przekąski i inne rzeczy – to seven eleven to taka nasza polska Żabka. Tajowie mają niestety hopla na punkcie reklamówek plastikowych – gdyby tylko mogli, to pewnie zapakowaliby każdy produkt osobno. Jeśli zakupy są cięższe, dostaje się 2 reklamówki, jedna w drugiej. Do tego słomki lub łyżeczki plastikowe, jeśli kupuje się wodę i jogurty. Dlaczego słomkę? Bo picie prosto z butelki jest tutaj uważane za niegrzeczne. Ze sklepowych ciekawostek dodam Wam jeszcze, że piwo jest tu dosyć drogie – nawet ok. 8 złotych za butelkę. Do tego alkohol jest sprzedawany jedynie w określonych godzinach.
12. Tajlandia to królestwo masażu. Jeśli tylko tu będziecie, nie żałujcie sobie! Od 250-300 bahtów za godzinę można się znaleźć w raju. Ja byłam na masażu olejowym i masażu stóp. Ten ostatni to było coś wspaniałego! Uwielbiam mieć masowane łydki, a tutaj pan naprawdę się wczuwał w swoją pracę. Miejsc z masażem tajskim jest na pęczki i raczej nie będziecie mieli problemów ze znalezieniem ich. Czytałam, że w Bangkoku jakość świadczonych usług może być gorsza niż gdzie indziej, no ale to pewnie kwestia miejsca, do którego się trafi.
13. Obserwując prowincję w trakcie podróży skuterem zauważyliśmy, że domy Tajów są dosyć skromne i niezbyt duże. Przed każdym z nich stoi kilka par butów, bo zdejmują je przed wejściem. Na balkonach zaś wiszą wieszaki z praniem – bardzo praktyczne rozwiązanie, bo nic się nie mnie i jest gotowe do założenia. Domy może mają małe, ale fury – łohohoho. Wielu Tajów wozi się naprawdę niezłymi furami ;) Ale nie tylko samochody są wyznacznikiem statusu społecznego mieszkańców Tajlandii – na pierwszym miejscu jest telefon (wszyscy mają tu wypasione smartfony) oraz jeansy.
14. W Tajlandii obowiązują dwa kalendarze – gregoriański i buddyjski. Byłam niemało zaskoczona, gdy na fejsbuku zobaczyłam datę 2559 rok. Często można go spotkać też na oficjalnych billboardach. A będąc już przy tym temacie, wspomnę o języku tajskim – nie jest niestety zbyt łatwy. Źle wypowiedziane słowo może oznaczać coś zupełnie innego i klops! Do tego jeszcze pismo – brak spacji może wprawić w niemałe zakłopotanie.
15. No i na koniec dwie niezbyt smaczne ciekawostki – durian. W Tajlandii podobnie, jak w Indonezjii, obowiązuje zakaz wnoszenia tego śmierdzącego owocu do każdego publicznego miejsca. O ile spróbowałam go zimnego w Singapurze, tak tutaj nie bardzo mogłam tknąć. No śmierdziało mi tak, że podejść nie mogłam ;) A druga rzecz – długie paznokcie dwóch ostatnich palców służą do … dłubania w nosie. Bleh!
Jeśli tylko macie jakieś pytania na temat mojego wyjazdu do Tajlandii, śmiało zadawajcie! Będzie mi miło, jeśli będę mogła pomóc :) A jeśli już tam byliście i macie dodatkowe spostrzeżenia, koniecznie napiszcie – zaktualizuję post.