Tegoroczna wyprawa na Baranią Górę była moją drugą wizytą w tym miejscu. Gdy byłam pierwszy raz nie myślałam o tym, żeby opisać na blogu ;) Tym bardziej zatem cieszę się, że mieliśmy okazję wybrać się tam ponownie. Pierwszy raz było to wyjście zorganizowane, z większą ilością osób. Było nas ok. 17, więc całkiem spora grupka. A wyjazd został zorganizowany przez Michała, do którego chodzę na pływanie (pod linkiem możecie poczytać moją historię z tym sportem). Tego dnia pogoda nie była zbyt dobra – ba! w pewnym momencie zaczął siąpić deszcz i nie do końca byłam przekonana, czy w ogóle uda nam się wyjść na szlak. Nie poddaliśmy się jednak i ruszyliśmy w drogę.
Barania Góra
Barania Góra położona jest w Beskidzie Śląskim, a dokładnie w Wiśle, a jej wysokość to 1220 m n.p.m. Naszym punktem startowym była Wisła, Czarne, skąd wiedzie na szczyt szlak niebieski. Szlak nie jest zbyt wymagający, więc nie musicie się martwić, że nie dacie rady. Idzie się bardzo dobrze, a przy okazji można napawać się pięknem natury. Pogoda nie sprzyjała co prawda pięknym widokom, ale wystarczyło nam tyle, ile było. Oczywiście w trakcie naszego spaceru mogliśmy podziwiać początki najważniejszej polskiej rzeki – Wisły. W końcu to tutaj biją jej źródła. Dojście na szczyt zajęło nam ok. 2 godzin. A tam? Mgła, ziąb, lekki deszcz i brak widoków. Najlepsze jest to, że to była moja druga wizyta na tym szczycie i drugi raz nie widziałam nic poza metalową konstrukcją wieży widokowej. Najwyraźniej muszę się tam wybrać jeszcze raz, żeby w końcu móc te widoki podziwiać.
Z Baraniej Góry schodziliśmy szlakiem czerwonym, który zaprowadził nas prosto do schroniska na Przysłopie. Miejsce to zostało całkiem niedawno odrestaurowane i jest teraz bardzo ładne i wygodne. Posililiśmy się oczywiście nieodłącznym żurkiem, który akurat nam towarzyszy w trakcie każdej górskiej wyprawy. Skusiliśmy się też na coś słodkiego – było pysznie! :) Na skrzyżowaniu przy Czarnej Wisełce zeszliśmy na czarny szlak, który z kolei zaprowadził nas do punktu Wisła, Czarna Wisełka. Z tego punktu ciągnął się już tylko kawałek drogi do naszych samochodów, wzdłuż Jeziora Czerniańskiego. Po dotarciu na parking podjechaliśmy też na chwilkę nad zaporę. Myślę, że gdyby pogoda była ładniejsza, moglibyśmy jeszcze raz podziwiać nasza trasę, a przy okazji piękno otaczającej nas wody.
Mimo niezbyt sprzyjającej pogody chodzenie po szlaku miało swój urok. Było nieco mrocznie, trochę bajkowo, trochę tajemniczo. Przetaczające się przez szczyt chmury i mgła dawały niesamowite wrażenie. Ciekawa jestem, czy udało Wam się kiedyś zobaczyć źródła Wisły i zdobyć szczyt Baraniej?
Bardzo dziękuję Hosadyna za udostępnienie zdjęć.