Być może już co nieco Wam wspominałam o mojej pracy zawodowej, a jeśli nie to uczynię to teraz. Jestem koordynatorem projektów w biurze tłumaczeń. Na tym stanowisku pracuję już prawie cztery lata i choć pamiętam jak dziś, że zarzekałam się pewnego dnia, że nigdy w takim zawodzie pracować nie będę, oto jestem. Dlaczego nie chciałam pracować? Dlatego, że trafiłam wcześniej do innego biura tłumaczeń, gdzie jako pracownik czułam się fatalnie i po 3 miesiącach wykańczania psychicznego zrezygnowałam. Drugie podejście było znacznie lepsze, więc zostałam. Na co dzień wielokrotnie przydaje mi się znajomość angielskiego. Co prawda już dawno temu zdawałam egzamin CAE i co rusz muszę odświeżać swoją wiedzę, ale jedno jest pewne – angielski trzeba znać!
Moja praca to głównie kontakty z klientami – osobami prywatnymi i firmami. Wielokrotnie kontakt ten odbywa się właśnie po angielsku. No bo przecież firma z Wielkiej Brytanii, Australii czy USA nie zwróci się do nas z zapytaniem po polsku ;) Zauważyłam, że nie raz zdarzało mi się „zapomnieć języka w gębie”, albo TO słowo – to najbardziej w danym momencie potrzebne – ukryło się głęboko w zakamarkach mojej prawej półkuli mózgowej. Nie jest to fajne i powiem Wam, że może wywoływać niemiłe uczucie frustracji. No bo przecież chcę wypaść jak najlepiej, a tu okazuje się że pojawiają się braki.
Mówią, że praktyka czyni mistrza – i jest w tym wiele prawdy. Tylko jak praktykować angielski w biznesie? Na różne sposoby: można się doszkalać na kursach (np. Business English), na konwersacjach, na korepetycjach czy w trakcie spotkań z zagranicznymi znajomymi. Idealnie jednak byłoby, gdyby język Was całkowicie pochłonął. Znalazłam ostatnio bardzo ciekawy sposób – anglojęzyczna wioska. Koniecznie zajrzyjcie do Angloville, żeby zapoznać się z ofertą tej metody uczenia się angielskiego – jest naprawdę ciekawa! Programów jest kilka, ale mnie najbardziej podoba się Angielska Wioska – kurs ten polega na ciągłym przebywaniu w środowisku native speakerów. Tak wiecie – nie ma zupełnie możliwości, żeby wymsknąć jakieś słowo po polsku, bo i tak Was nie zrozumieją.
Przez 6-7 dni przebywa się w specjalnym miejscu (w Polsce albo za granicą), gdzie ma się kontakt „1 na 1” z lektorem. To trochę taki urlop połączony z nauką. Co jeszcze ciekawe to fakt, że można się tu zetknąć z różnymi akcentami, nie tylko brytyjskim czy amerykańskim, ale i irlandzkim czy australijskim. Bardzo ciekawe doświadczenie jak na kilka dni! Sama miałam kiedyś do czynienia z osobami mówiącymi z akcentem australijskim i to na dodatek z różnych części tego kontynentu- niesamowite przeżycie! Niby zna się język, a tu się okazuje jak bardzo się mylisz! Moim zdaniem ogromny plusem takich zajęć w angielskiej wiosce jest przede wszystkim to, że nie ma tutaj standardowych lekcji, opartych na utartym schemacie – stawia się głównie na umiejętności praktyczne, czyli negocjowanie, dyskutowanie, prezentowanie i inne; jednym słowem – na esencję umiejętności potrzebnych w biznesie. Zobaczcie sami, co uczestnicy mówią o swoich wrażeniach:
Jeśli zatem pracujecie w korporacjach, albo w mniejszych firmach, w których macie kontakt z obcokrajowcami, może warto zastanowić się nad taką formą nauki? Kontakt z native speakerem będzie dla mnie zawsze największą wartością, jaką można wynieść z takich kursów. Nie rozmowy z Polakiem, nie rozmowy z kolegą/koleżanką z kursu, ale właśnie z rodzimym użytkownikiem języka.
Ciekawa jestem, jakie są Wasze sposoby na naukę języka – dajcie znać!